Reklama
środa, 27 listopada 2024 07:34
Reklama
Reklama

[WYWIAD] „Będzie dobrze!” Wiele osób mu pomogło! Po koszmarnym wypadku walczy o powrót do zwykłego życia

"Mam na imię Dawid, mam 32 lata. W październiku tego roku przeżyłem wypadek kolejowy, który omal nie pozbawił mnie życia. Zajrzałem śmierci głęboko w oczy, jednak postanowiłem się jej nie poddać. Pociąg uciął mi prawą nogę, a lewa została zmiażdżona. To cud i wielkie szczęście, że wypadek tak się skończył...” Takie wpisy można było znaleźć w internecie po feralnym wypadku kolejowym do jakiego doszło 27 października (czwartek). Odwiedziliśmy go, by zobaczyć jak sobie radzi. Czy jego stan się poprawił i czy nadal potrzebuje pomocy. Przywitał nas serdecznie, zgadzając się na trudną rozmowę...
[WYWIAD] „Będzie dobrze!” Wiele osób mu pomogło! Po koszmarnym wypadku walczy o powrót do zwykłego życia

Autor: W. Mocny

Dawid Możuch zasłabł na torowisku w Rokitkach (gm. Tczew), wysiadając. Doszło do potrącenia młodego mężczyzny, który obudził się w nowej rzeczywistości pod paru dniach. Wkrótce ruszyła zbiórka, by pomóc mu powrócić do zdrowia i pracy. Potrzebna jest nadal kosztowna rehabilitacja. Na protezę już prawie uzbierał. Obecnie nadal prowadzona jest zbiórka na Siepomaga.pl w formie skarbonek. Można wpłacać i w ten sposób pomóc panu Dawidowi powrócić do w miarę normalnego życia.


 

Jak pan wspomina swoje życie przed wypadkiem?

Dawid Możuch: - Dobrze. Cały czas pracowałem. Znalazłem zatrudnienie w budowlance w firmie siostry Karoliny i Mateusza (szwagier). Byłem kafelkarzem... Bardzo lubiłem swoją pracę i dało się zarobić. Byłem ceniony. Firma Nad – Bud miała dużo zleceń. Stałem się ojcem, doczekując się dwójki wspaniałych dzieci. Obecnie to 9-letnia Nikola i 13-letni Bartek. Wychowywałem je z partnerką przed wypadkiem. Niestety rozstaliśmy się... Obecnie sam zajmuje się nimi. Bardzo pomaga mi rodzina. Wtedy mieszkałem w Rokitkach. Niczego nam nie brakowało...


 

Wiele osób zadawało sobie pytanie jak doszło do tego wypadku? 

-To było zupełnie przez przypadek. Wracałem z pracy z zakupami, jadąc z tczewskiego dworca. Już w pociągu było mi słabo. Źle się czułem... Pamiętam tylko, że wysiadałem z pociągu w Rokitkach. Niczego nie czułem, ani nie pamiętam. Po wypadku byłem bliski śmierci. Przetransportowano mnie śmigłowcem medycznym do szpitala w Gdańsku. Długo rodzina nie wiedziała co się ze mną dzieje. Szukali mnie dwa dni. Nasz znajomy z zakładu pogrzebowego powiedział im, że doszło do wypadku, a dane osobowe się zgadzają. Mieli nadzieję, że to zbieżność imienia i nazwiska. Ciocia dowiedziała się, że poszkodowany miał na sobie spodnie dresowe, takie same jakie miałem wtedy... Ale nikt ani policja, ani służby medyczne nie powiadomiły rodziny. Myśleli, że stało się najgorsze. Mojej siostry teściowa zaczęła dzwonić po wszystkich szpitalach w okolicy. Dziwię się tej sytuacji, bo miałem ze sobą dowód osobisty... Do tej pory nie rozumiem dlaczego nikt nie powiadomił moich bliskich? Dowiedzieli się pod dwóch dniach, jak siostry „ruszyły” na Gdańsk i znalazły mnie w szpitalu.


 

Jak długo leżał pan w szpitalu zanim wrócił do domu?

- Trwało to miesiąc. W szpitalu Uniwersyteckiego Centrum Kliniczne go w Gdańsku wysyłano mnie na hiperbarię. Było ciężko. Rany długo się zrastały. Mogłem utracić drugą nogę, bo pojawiała się martwica, ale lekarzom udało się ją uratować m.in. poprzez zabiegi w komorze hiperbarycznej w Gdyni. Była walka o zdrową nogę. Do tego trzeba było wyżej ciąć nad amputowaną nogą... To było dość straszne. Cieszę się, że mam to za sobą. Wiele przeżyłem... W ogóle dziwię się, że żyję! Jestem bardzo wdzięczny lekarzom, że mnie uratowali i wyciągnęli z tego stanu. Wiem, że miałem wiele szczęścia. W Pszczółkach mężczyźnie po niedawnym wypadku nie udało się przeżyć. Dla mnie to dar z góry, że przeżyłem. Ciocia i moi bliscy cieszę się, że przeżyłem i wracam do zdrowia, bo mam dla kogo żyć.


 

Mam pan dwójkę dużych dzieci... Na pewno już sama ich obecność to duże wsparcie...

- Dzieciaczki bardzo mnie wspierają. Są bardzo za mną. Bardzo się denerwowały, że mnie stracą. Pytają czy umyć mi jabłko. Podają różne rzeczy, przedmioty... Chcą być pomocne. Nikola bardziej przeżywa to wszystko, jak to dziewczynka. Bartek natomiast wszystko dusi w sobie. Nie daje poznać, że się martwi. Teraz ich nie ma są w szkole. Dzieci na czas mojego pobytu w szpitalu były w rodzinie zastępczej... Dużo osób mi pomaga. Nie spodziewałem się, że tak wiele osób zechce mi pomóc. Pielęgniarka, która się mną opiekuje (zmienia mi m.in. opatrunki) przywozi mi różne gry i zabawki dla dzieci m.in. hulajnogi.


 

Jak wpadliście na pomysł z organizacją zbiórki na leczenie i rehabilitację?

- To był pomysł mojej siostry Igi. Pewnego dnia wpadła na pomysł i zaproponowała by założyć zbiórkę na Siępomaga.pl i uzbierać z datków na protezę, które warte są nawet 100 tys. zł. Myśleliśmy, że to niemożliwe. Założyła ją jednak, spełniając wszystkie wymogi. Najpierw szło słabiutko, ale jak zbiórka się rozkręciła to wszyscy byliśmy w pozytywnym szoku. Tyle osób... Nawet kuzyn mojej cioci z Niemiec i jej córka z Irlandii! Myśleliśmy, że się nie uda. Zbiórkę prowadziliśmy też przez stronę na Facebook'u.


 

O zbiórce dowiedzieliśmy się od pana kolegi Krystiana...

- Tak Krystian pomaga bardzo. Ale przed wypadkiem się nie znaliśmy. Koleżanka mojej siostry napisała o nim, że zajmuje się pomocą osobom po wypadkach. Siostra skontaktowała się z nim i wkrótce się odezwał. Krystian od tego czasu wszędzie puka, informuje gdzie można o mojej sytuacji, prosząc o wsparcie. Poinformował wiele mediów. Było już u mnie Radio Gdańsk, nagrywając krótki reportaż. Krystian odwiedza mnie, pyta w czym pomóc. Ostatnio założył fundację i także innym pomaga. Jest trochę starszy ode mnie.


 

Wsparcia udzieliły też sławne osoby...

- O moim wypadku dowiedział się Andrzej Piaseczny, piosenkarz i Asia Opozda, aktorka poprosili swoich fanów przez swoje strony Faceboook'owe o wsparcie moje zbiórki. Oboje nagrali krótkie filmiki, prosząc o pomoc dla mnie. Jestem bardzo wzruszono, że te osoby mnie wsparły. Ich rekacja jest także zasługą Krystiana...


 

Jak lekarze oceniają ile jeszcze potrwa powrót do względnego zdrowia, pozwalającego na powrót do zwykłego życia?

- To będzie na pewno trwało do końca roku. Tak stwierdził chirurg. Muszę zacząć chodzić. Zacząłem już rehabilitację. Mam stabilizator w jednej nodze. Byłem już na radiologii i niebawem usuną mi go i będę mógł się poruszać. Kości muszą się do końca zrosnąć. Niestety stomia nie ułatwia funkcjonowania. Najbardziej kosztowna okazała się nie rehabilitacja, a zakup protezy, która kosztuje ok. 100 tys. zł. Dzięki niej będą mógł normalnie funkcjonować i pracować. Jedna wizyta rehabilitanta kosztuje 150 zł. Być może część kosztów pokryje państwo. Teraz nie mogę nawet siadać, choć mnóstwo ćwiczę. Próbowałem siadać na wózek, ale przez ten stabilizator na razie się nie da... Na protezę już prawie uzbierałem. Obecnie dużo pieniędzy pochłania niezbędna rehabilitacja, która odbywa się poza Tczewem oraz leki. Obecnie wszystkie stawy są zastałe. Czeka mnie długi proces, by wszystko rozmasować i przywrócić do działania. Mam nadzieję, że uda mi się uzyskać rentę z ZUS.


 

Gdy uda się już panu odzyskać siły i sprawność, jak chciałby pan, by wyglądało dalej pana życie?

- Chciałbym zostać kierowcą. Myślałem o taksówce. Wiem, że samochód można dostosować do takich potrzeb. Pewnie budowlanka odpadnie, chociaż pewnie lekkie pracę będą możliwe. Zobaczymy w jakim stopniu będą się poruszał. Będzie dobrze!


 

Rozmawiał Wawrzyniec Mocny


 ***Dane do PIT 1,5% oraz dane do przelewu tradycyjnego np. Na poczcie.
Przelew internetowy bezpośredni.
www.siepomaga.pl/dawid-mozuch


Podziel się
Oceń

Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 5°C Miasto: Malbork

Ciśnienie: 1020 hPa
Wiatr: 12 km/h

Reklama
test