poniedziałek, 23 września 2024 13:16
Reklama
Reklama
Reklama

Makaron spod zamku wraca na europejskie stoły

MALBORK. Twórca Malmy, która stała się wizytówką Malborka, przerywa kilkuletnie milczenie. - Upadłość „starej” Malmy nie dotyczy obecnego dzierżawcy - mówi Michelem Marbot. - Tamte kłopoty bardzo mną wstrząsnęły. Od momentu kłopotów z bankiem moja rodzina dała cały swój majątek, by uratować zakład, stając się osobistym gwarantem wobec banku.
Makaron spod zamku wraca na europejskie stoły
Rozmowa z Michelem Marbot, prezesem Malma Trading sp. z o.o. w Malborku.

- Wrócił pan do firmy po trzyletniej przerwie. Na gruzach dawnej spółki reaktywuje pan nową. Dlaczego?
- Chcę oddać zakładowi całą moją energię, mój entuzjazm. To nie jest łatwe zadanie, ale czułem, że mam taki obowiązek po trzech latach nieobecności.

- Jest pan prezesem Malmy Trading od trzech miesięcy. Faktycznie stawia pan fabrykę na nogi?
- Od kwietnia tego roku udało nam się rozwinąć sprzedaż trzykrotnie i osiągnąć przychody ze sprzedaży na poziomie mniej więcej 50 proc. wyników z 2005 roku. Wierzę jednak, że wrócimy do poziomu sprzedaży sprzed kryzysu. Na rozruch pozwoliła umowa dzierżawy majątku. Nota bene, czytałem gdzieś, że dzierżawa jest za darmo, tymczasem czynsz wynosi 2,5 mln zł rocznie. Poza tym dzierżawca zobowiązał się pokrycia kosztów związanych z rozruchem zakładu, a te sięgały 10 mln zł. To wymagało nie tylko olbrzymiego wysiłku, ale i nakładów finansowych. Tu wszystko stało, niszczało, nie było prądu, wszystko trzeba było zdezynfekować. Gdyby nie dzierżawca, produkcja nigdy nie doszłaby do skutku. W spółce pracuje obecnie ok. 100 osób, czyli tyle miejsc pracy udało się obronić. Już zatrudniliśmy w sierpniu pracowników w Malborku. We wrześniu planujemy przyjęcie kolejnych pracowników we Wrocławiu. Żyjemy! Prezes firmy Nestlé określił to, co się stało z zakładem, jednym słowem: niesłychane. A my mamy zamówienia, cały czas ich przybywa,. Teraz, zamiast trzech, czterech dni w miesiącu, linie produkcyjne działają przez 24 godziny na dobę przez siedem dni tygodnia. Rynek na nowo nam zaufał. Również we Wrocławiu, gdzie produkowane są pierogi, osiągamy coraz lepsze wyniki. Chcemy również wrócić z pizzą, nieobecną od czterech lat.

- Pewnie dlatego, że Malma zawsze kojarzyła się z jakością.
- To prawda, że teraz znów zadziałała siła marki, która po kampanii z twarzą Sophii Loren, została w pamięci wielu ludzi. Sam traktuję to jak pewien fenomen, a właściwie prawdziwy cud. Proszę pamiętać, że od kwietnia 2006 r. do kwietnia 2007 r. z linii nie zjechała ani jedna paczka makaronu. Ta przerwa była dla nas bardzo szkodliwa, bo zostaliśmy zastąpieni przez inne firmy. Nasz upadek oznaczał także wzrost importu makaronu. To tłumaczy też dlaczego nasi polscy konkurenci zachowali się solidarnie z nami, za co jesteśmy im wdzięczni. Po prostu obecność na rynku takiej marki Premium, jak Malma, jest pozytywna dla całej branży, bo podnosi reputację polskiego makaronu w Europie, a to leży w interesie wszystkich. Zniszczenie Malmy było tylko w interesie importu. To było na rękę zwłaszcza Włochom. I to prawdziwy cud, że znów zaistnieliśmy. Jestem wdzięczny poprzedniemu dzierżawcy, że utrzymał wcześniejszą jakość.

- Konsumenci na forach internetowych pisali, że brakuje im malborskiego makaronu. Ale czy to faktycznie był taki łatwy powrót?
- Na szczęście, co traktuję jak kolejny cud, wielu naszych wcześniejszych odbiorców i dostawców nie miała do nas pretensji za to, że nagle zniknęliśmy z rynku. Może dlatego, że większość z nich w najlepszym okresie rozwijała się razem z nami, a my zwykle byliśmy wierni firmom, z którymi współpracowaliśmy. Obecna reaktywacja na rynku była możliwa również dzięki temu, że mogliśmy liczyć na pomoc kontrahentów, bo to kosztowna sprawa. Bez pomocy klientów nie dalibyśmy rady. Ale udało się i dzisiaj jesteśmy już dostępni w wielu dużych sieciach handlowych: Biedronce, Auchan, Carrefour, Real, E.Leclerc, Bomi, największych regionalnych hurtowniach typu Rabat, Dragon czy Tradis w Iławie. Bez ich wsparcia, mimo bardzo ciężkiej pracy, nie moglibyśmy nawet marzyć, by tak szybko wrócić na sklepowe półki.

- Ufają panu również ci, którzy zostali w fabryce. To zadziwiające, bo krótka rozmowa z pracownikami pokazuje, że traktują pana jak wybawcę. Wielu mówi: cieszymy się, że Marbot wrócił, bo gdzie my pójdziemy? Zwłaszcza że wielu z nich związana jest z „Makaronami” od kilkudziesięciu lat.
- To jest moja rodzina i naprawdę wyjątkowi ludzie, bez których nigdy nie mógłbym liczyć na osiągnięcie sukcesu. Załoga nie poddała się przez blisko rok. Bez pensji, z wielkimi nadziejami, pracownicy siedzieli i po prostu chronili swój zakład pracy. Chyba w całej Europie nie było podobnego przypadku, bo w większości krajów pracownicy po prostu by poszli, poszukali innych zajęć. W Malborku przeciwnie, ustalili harmonogram dyżurów i pilnowali, by nic nie zginęło. To zadziwiające. Wynika prawdopodobnie z siły polskiego ducha.

- Jednak ostatecznie i tak ogłoszona została upadłość stworzonej przez pana spółki.
- Jestem tym bardzo zdziwiony. Okazuje się, że sąd może z łatwością zadekretować likwidację przedsiębiorstwa. Ale jak będzie to zrealizować? Nie chcę wierzyć, że sąd może zabić żywy, wciąż funkcjonujący organizm, czyli dzierżawcę, który nie upadł i nawet rozwija się. Żyjemy w Europie XXI wieku a nie w Korei Północnej. Aby likwidować Malmę, sąd musiałby liczyć odszkodowania dla pracowników. To ok. 40 mln zł dla ludzi, którzy tworzyli razem ze mną ten zakład przez 20 lat i później nie dopuścili do jego degradacji. Tymczasem te koszty nie zostały przewidziane, dlatego wniosłem do sądu apelację.

- Od lat obwinia pan bank za wszystko, co stało się złego. Czy faktycznie nie mógł pan zapobiec kłopotom, w które popadła firma?
- Myślę, że banki w Polsce otrzymały olbrzymie przywileje, które są trudne do zaakceptowania w nowoczesnej demokracji, wbrew prawu naturalnemu i równego traktowania stron. W niektórych sytuacjach to prowadzi nawet do naruszenie prawa własności, którego broni Konstytucja. Sądy w Polsce powinni, jak to się dzieje w Europie i Stanach Zjednoczonych, rozdzielać dwie sytuacje: kiedy bank kredytuje swojego klienta do rozsądnego poziomu i wówczas może mieć poparcie w sądach, aby zrealizować swoje gwarancje. Ale kiedy bank finansuje swojego klienta ponad wartość majątku, wtedy bank jest inwestorem kapitałowym, który - jak właściciel - ryzykuje. A skoro banki są profesjonalnymi instytucjami, a nie są organizacjami charytatywnymi, można się spodziewać, że kiedy kredytują klienta ponad rozsądek, ich zarząd ma w tym jakiś interes. Bank, który prowadzi świadomie swojego klienta do spirali kredytowej, jest odpowiedzialny i jeżeli on niszczył zakład pracy, on musi płacić odszkodowanie. Niestety, niektóre instytucje finansowe czują się jak „święte krowy”, które próbują używać prawa upadłościowego, by likwidować żywe zakłady zupełnie za darmo, co skutkuje pozbawieniem pracowników pracy, likwidacją znanej marki i pozbyciem się konkurencji z rynku.

- W pana głosie słychać wielki żal. To chyba nie jest dla pana łatwa sytuacja, bo w 1991 r. sprzedaż malborskich „Makaronów” była postrzegana jako sztandarowy przykład prywatyzacji w Polsce. Kilkanaście lat później nie był pan już bohaterem.
- Proszę jednak pamiętać, że upadłość „starej” Malmy nie dotyczy obecnego dzierżawcy. Tamte kłopoty bardzo mną wstrząsnęły, także moimi najbliższymi. Od momentu kłopotów z bankiem, czyli od 2004 r., moja rodzina dała cały swój majątek, by uratować zakład, stając się osobistym gwarantem wobec banku.

- Gdy chciał pan obronić firmę przed upadłością, miał pan wsparcie nie tylko najbliższych, załogi, ale również władz miasta, powiatu, regionu.
- To prawda, mieliśmy duże wsparcie ze strony lokalnych władzy i polityków, bo Malma była ważnym pracodawcą. Zawszy będę pamiętać te momenty mobilizacji dla nas.

- Teraz się to zmieniło?
- Mam nadzieje że nie! Malbork nic nie zyska na upadłości naszej firmy. Malma to nie jest przeszłość, ale przyszłość Malborka. Zawsze zależało nam na pozytywnej współpracy z różnymi środowiskami. Chcemy być aktywni dla dobra całego społeczeństwa lokalnego. Zresztą Malma nigdy nie był egoistyczna firma. Blisko 20 lat historii o tym świadczą.

- Mieszkańcy pamiętają, że wspierał pan kulturę, sztukę, a także piłkę nożną. Wiedzą o tym zwłaszcza kibice, bo ich ukochana drużyna awansowała.
- Malbork musi być świadomy skarbu, który posiada. Ta firma, to nie tylko 50 mln euro inwestycji, które były zrealizowane od początku lat 90. To również bardzo piękna wizytówka miasta. Jesteśmy znani nie tylko w Polsce, ale także we Francji i Włoszech i Ameryce. Teraz chcemy wrócić jako żywy element lokalnego życia. Dzisiaj znów potrzebujemy wsparcia władz i społeczności lokalnej, dobrej atmosfery wokół naszej makaroniarni. Jeśli Malma będzie się rozwijała, to i Malbork będzie się rozwijał. Widzę to jako coś pewnego, bo nasza marka znów może odegrać bardzo pozytywną rolę i Malbork może zostać stolica makaronu

- Dlaczego właściwie pan to wszystko robi? Dla zaspokojenia własnych ambicji?
- Kiedy przyjechałem do Polski w 1990 r., byłem młody i chciałem zrobić wiele dobrego dla tego kraju. Moja żona jest Polką, siedmioro moich dzieci tutaj się urodziło oraz tutaj wychowało. To po części mój kraj, choć mogłem z niego wiele razy wyjechać. Zostałem, bo byłem przekonany, że to mój obowiązek. Dzisiaj chciałbym wszystkich zapewnić, że jedyny cel, mój i mojej rodziny, to wiele lat życia tego zakładu, za który podjąłem odpowiedzialność w 1991 r. Produkcja, w przeciwieństwie do handlu, zawsze wymaga dużych inwestycji i długofalowych strategii. Dlatego bardzo znane marki to zwykle firmy rodzinne, jak Fiat czy Peugeot. Wówczas mają zupełnie inną filozofię, czyli nie są nastawione na krótkofalowe interesy. Ja sam zawsze chciałem, by Malma rozkwitała, stając się pozytywnym elementem tego miasta. Nie pracowałem dla tego, by jeździć ferrari, nigdy nie miałem luksusowego mercedesa. Nie jestem chyba typowym biznesmenem. Dla mnie działalność gospodarcza nierozerwalnie łączy się z odpowiedzialnością społeczną, z dobrymi warunkami socjalnymi dla pracowników. To dzięki temu Malma z czasem stała się wielką rodziną. A rodziny nie można zostawić, gdy wpadnie w tarapaty.

Podziel się
Oceń

9-11 listopada 2024 - Swołowo - NA ŚW. MARCINA NAJLEPSZA POMORSKA GĘSINA Data rozpoczęcia wydarzenia: 09.11.2024 Organizowana od jedenastu lat, stała się już rozpoznawalnym wydarzeniem w Województwie Pomorskim. Rok rocznie przyciąga blisko dziesięć tysięcy turystów, zainteresowanych hodowlą gęsi pomorskiej i produktami, wytwarzanymi z jej mięsa. Przez trzy dni trwania imprezy, trwa biesiada przy dźwiękach dawnej muzyki, odbywają się występy zespołów folklorystycznych z regionu, a na koniec zatańczyć można na wiejskiej potańcówce. Każdy, kto przyjedzie w tych dniach do Swołowa, będzie miał okazję degustować i kupić gęsinę w różnych odsłonach kulinarnych (gęsie okrasy, pierogi i kartacze z gęsiną, smalce gęsie, gęsi pieczone, półgęski wędzone na zimno, galarety, pasztety z gęsi, zupy na gęsinie: czernina, brukwianka, kapuśniak). Wydarzenie to niezmiennie upowszechnia tradycję spożywania gęsiny w okolicach dnia Św. Marcina. Gęsina w Swołowie, to również okazja by poznać i degustować potrawy i wyroby z tego mięsa, uczestniczyć w targu produktów wiejskich z okolicy oraz, przy okazji, w jarmarku rękodzieła. Jak zwykle obecnych będzie około osiemdziesięciu wystawców ze swoimi gęsimi wyrobami tj. Koła Gospodyń Wiejskich, gospodarstwa agroturystyczne, lokalni hodowcy, przetwórcy i restauratorzy.Atrakcją dla odwiedzających są zawsze warsztaty i pokazy kulinarne, połączone z degustacją. Podczas imprezy odbywają się również pokazy i warsztaty muzealne, prezentujące dawne jesienne prace gospodarskie i domowe. Obejrzeć będzie można również hodowlę gęsi pomorskiej w tradycyjnych warunkach w Zagrodzie Albrechta oraz odwiedzić inne zwierzęta gospodarskie – owce, konie, kozy, kaczki, kury i in. Bilet wstępu na imprezę upoważnia do zwiedzania muzeum i uczestniczenia w pokazach.9-11 listopada 2024 - Swołowo - NA ŚW. MARCINA NAJLEPSZA POMORSKA GĘSINA
Reklama
Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 23°CMiasto: Malbork

Ciśnienie: 1012 hPa
Wiatr: 20 km/h

Reklama
test