Przez cztery dni mogliśmy poczuć powiew wielkiej historii i klimat średniowiecza. Każdego roku Malbork „oblegało” ok. 100 tys. odwiedzających. Bez szczegółowych danych można już dziś ocenić, że w tym roku gości na tej plenerowej imprezie było mniej, niż w latach ubiegłych.
- Było mniej publiczności i znaczniej mniej kupujących. Wystawcy – było ich 57 - którzy mieli stoiska na jarmarku średniowiecznym, mówili o tym, że wiele osób się jedynie przechadzało – opowiada Beata Stawarska, wicedyrektor Muzeum Zamkowego, organizatora Oblężenia Malborka. - Natomiast bitwę obejrzało około 25 tys. osób: po 4 tys. na trybunach z miejscami dostawianymi plus drugie tyle stojących, w ciągu trzech dni.
Mniejsze zainteresowanie oblężeniem, czy może wszechobecny, światowy kryzys – jaka jest tego przyczyna? Czwartek i piątek to był czas na rozkręcanie się tej sztandarowej, jednej z największych w kraju, plenerowej imprezy. W sobotę, gdy najwięcej gości odwiedziło Malbork, było burzowo i mokro. Ale dziesiątki kramów i straganów przyciągało kolorowym i oryginalnym towarem. Tu kowal rozgrzewał podkowę do czerwoności w piecu, tam szaszłyki na grillu skwierczały, gdzie indziej czerpano papier, a na samym środku międzymurza stał kat gotów do… zdjęcia. Atrakcje choć mniej jakby oblegane, to jednak były dla każdego.
- Przyczyny były też bardziej prozaiczne. Pierwszego dnia w czwartek, temperatura sięgała 40 stopni Celsjusza, więc w takim upale trudno spodziewać się oblężenia gości. W sobotę, w dniu, kiedy od lat odwiedza nas najwięcej gości lunęło, co z pewnością nie zachęcało do spacerowania po terenie imprezy.
Ci, co wybrali się na nocne widowisko, chwalili. – Nie oszczędzano na niczym, choć to dopiero czwartek, ale bitwa była jak się należy, a i fajerwerki „bogate” – powiedział o czwartkowej, pierwszej z trzech inscenizacji, Andrzej Lutek.
Natomiast piątkowy szturm na zamek przyniósł widowni zasiadającej na Wałach von Plauena dodatkowe emocje, bo dogasająca bombarda wpadła prosto w publiczność. Na szczęście nikomu nic się stało. Natomiast zastrzeżenia mieszkańców miasta wzbudziła organizacja nocnych spektakli.
- Uważam, że zostałem naciągnięty na lepszy sektor – poskarżył się nam Czytelnik. – Ochrona nie sprawdzała, jaki, kto ma bilet, czy droższy - na lepsze miejsca, czy tańszy. Kto, gdzie usiadł, tam został, więc po co różnica w cenie? Kupiłem droższe wejściówki, ale siedziałem na gorszym miejscu, bo przyszedłem tuż przed 22. Na pytanie, które zadałem ochronie, dlaczego nie weryfikują, jaki kto ma bilet, usłyszałem, że nie będą się szarpali. To jak to jest?
- Pierwszy raz słyszę o tym problemie- twierdzi Beata Stawarska. - Bilety za 35 zł uprawniały do wejścia tylko na jedną z trybun, najdalej wysuniętą na północ, reszta biletów była w cenie 45 zł. Miejsca nie były numerowane – tłumaczy. - Możliwe było zamieszanie, bo przy tak wielkiej imprezie, to się może zdarzyć, ale sama byłam świadkiem, w czwartek, jak ochrona kierowała do trybun, w zależności od tego, jaki kto miał bilet – zapewnia dyrektor MZM.
Koszt całego przedsięwzięcia to 500 tys. zł. Czy w związku z mniejszym zainteresowaniem w tym roku organizator może mówić o zysku?
- Wpływy z biletów w stu procentach wpłynęły do zamku, ale trzeba odliczyć koszt wynajęcia trybun. Doliczymy również to, co przekazali sponsorzy, więc na kwotę zysków trzeba poczekać, aż policzymy.