W 2010 r., czyli na początku kadencji obecnych władz, plan wydatków na ten cel w uchwale budżetowej zakładał ok. 18,8 mln zł, ostatecznie wydano nieco ponad 20 mln zł. W tym roku, który kończy czteroletnie rządy obecnej władzy, to już 23,2 mln zł, co pokazuje, że może być jeszcze gorzej.
Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że Malbork nie jest jednak zieloną wyspą, nowoczesnym, dynamicznie rozwijającym się miastem. Wzrosła również stopa bezrobocia w powiecie malborskim - jesienią 2010 r., a więc na początku obecnej kadencji, wynosiła 22,2 proc., a w 2013 r. - 24,8 proc. i nic nie wskazuje na to, by nagle pojawiło się tyle miejsc pracy, by w znaczący sposób poprawić tę statystykę. Oczywiście, można mówić, że dane pochodzące z Powiatowego Urzędu Pracy dotyczą całego powiatu, nie tylko miasta i niekorzystna sytuacja dotyczy także pozostałych gmin, które „ciągną w dół” te wyniki. Warto jednak pamiętać, że gros mieszkańców powiatu to malborczycy i to oni są głównie klientami urzędu pracy. Na koniec 2010 r. w sumie zarejestrowanych było 4603 osób, z czego 2474 to mieszkańcy Malborka. Ostatnie dane PUP (listopad 2013 r.) mówią o 4879 bezrobotnych, z czego mieszkańców miasta jest 2959.
Zgodnie z przedwyborczymi deklaracjami, praca burmistrza miała koncentrować się m.in. na aktywnym pozyskiwaniu nowych inwestorów w celu zwiększenia liczby miejsc pracy. Czy te wysiłki da się przeliczyć na konkrety: liczbę nowych firm, które po 2010 r. zdecydowały się na ulokowanie w Malborku, co przełożyłoby się również na wzrost zatrudnienia?
W przedwyborczym wydawnictwie z sierpnia 2011 r. „Malbork i Metropolia”, które było sfinansowane prawdopodobnie z funduszy Grupy EPL w Parlamencie Europejskim, Andrzej Rychłowski, burmistrz Malborka stwierdził:
- Malbork dysponuje potencjałem, który trzeba wykorzystać. Mamy wiele bardzo atrakcyjnych terenów inwestycyjnych, a dzięki różnorodności szkół średnich - ogólnokształcących, ekonomicznych oraz technicznych, dysponujemy także potencjalnie bardzo dobrze wykształconą kadrą pracowników, co jest dzisiaj jednym z najważniejszych czynników sprzyjających budowaniu silnych firm w regionie.
28 miesięcy później jesteśmy niemal w tym samym punkcie - w ostatnim czasie w dwóch przetargach wyłoniono co prawda nabywców gruntów przeznaczonych pod realizację konkretnych przedsięwzięć - przy ul. Sierakowskich i przy ul. Targowej. Niewiele jednak wskazuje na to, by natychmiast powstały tam nowe, doskonale prosperujące firmy, zatrudniające rzesze mieszkańców.
Brak pracy i brak perspektyw na jej znalezienie jest jednym z głównych tematów poruszanych przez mieszkańców. Bez tego nie ma również prężnego rynku usług, bo nie ma kto z nich korzystać. Mieszkańcy coraz częściej mówią, że to miasto marketów i lumpeksów. Tego wrażenia nie przykrywają przedsięwzięcia realizowane z publicznych pieniędzy, zwłaszcza że nie generują one nowych miejsc pracy - nie ma ich ani na widowni na Wałach von Plauena, ani przy fontannie, ani na przystani w parku, ani na lodowisku.
Przebudzenie co do deptaka przyszło kilka lat po zakończeniu przebudowy ul. Kościuszki, przy czym trudno na dzisiaj stwierdzić, czy pomysł na przekazanie dużego fragmentu ulicy w ręce przedsiębiorców oznaczać będzie utworzenie choć sezonowych miejsc pracy dla tych, którzy jej nie mają. Nie jest to wszak inkubator przedsiębiorczości, tylko biznesowe przedsięwzięcie.
Nikt z nas nie ma gotowej recepty dla tych, którzy chcieliby pracować, a nie mają gdzie. Nie chodzi też o to, by to władze samorządowe wprost zatrudniały, ale może potrzeba jakiejś inicjatywy aktywizującej, przełamującej marazm? To prawda, że nie żyjemy w odrealnionym świecie, że wskaźniki makroekonomiczne nie pozostają bez wpływu na nasz lokalny rynek pracy. Jednak nie można ograniczać się wyłącznie do dystrybucji pieniędzy dla tych, którzy ich nie mają. Choćby dlatego, że rodzi to pewne patologie, bieda jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, wykształca się grupa wręcz profesjonalnych bezradnych, którzy doskonale radzą sobie dzięki różnym formom wsparcia. Trafia do nich niemal jedna piąta wszystkich wydatków budżetowych. Nie wszyscy mają roszczeniową postawę, części z nich potrzebna jest „wędka”, by mogli stanąć na nogi.
Poprosiliśmy o komentarz do tych danych władze miasta. Być może są przygotowane przez magistrat własne analizy i inicjatywy przełamujące tę niezbyt korzystną dla całego miasta sytuację. Może przygotowywane są nowe preferencje dla przedsiębiorców, albo nowo powstających niedużych firm czy spółdzielni socjalnych, które władze samorządowe mogą współtworzyć? W roku wyborczym to ważny temat, mieszkańcy chętnie rozliczają władze z tego, co zrobiły lub czego nie zrobiły, a mierzą te dokonania z perspektywy własnych, marnych nierzadko, warunków życia.